3 lipca 2009

Moja przygoda z SW - Joanna Frankiewicz


Dzięki uprzejmości pana Szymona Łukasiewicza z poznańskiej SW mogą Państwo przeczytać wspomnienia żony Macieja - Joanny, o tym jak trafiła do SW i jak poznała Macieja.


"Moja przygoda z SW"

W chwili ogłoszenia stanu wojennego byłam uczennicą ostatniej klasy podstawówki. Można powiedzieć – dzieciak... A jednak sytuacja tamtych dni nie kojarzy mi się wyłącznie z brakiem „Teleranka”, szumem radia Wolna Europa, kartkami na cukierki i wolnymi od nauki dniami.

Wychowałam się w domu o żywych tradycjach patriotycznych. Piosenki Legionowe, pieśni powstańcze, których dziś uczę moje dzieci, nuciła Mama bardzo często. A śpiewała pięknie... Pamiętam atmosferę sprzed Grudnia 1981 roku – najpierw „taniec radości” z Mamą w chwili, gdy reżimowa telewizja podała wiadomość o wyborze Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową; wzruszenie I Pielgrzymką Papieża–Polaka do Ojczyzny i łzy w oczach Mamy, gdy padły Jego pamiętne słowa na Placu Zwycięstwa. A potem nasze rodzinne wakacje w Ustroniu Morskim w sierpniu 1980 i te szepty Rodziców wieczorami... coś się działo. A po powrocie z wakacji – pamiętam Tatę szykującego się na strajk i mój dziecięcy strach o Niego, ale i dumę, że to mój Tata, taki dzielny, że się „ich” nie boi...

I wreszcie – pamiętam ten wielki długopis, który kilka lat temu pokazywałam w Muzeum w Stoczni moim dzieciom, a który przywołał tyle wspomnień z tamtych dni – całą tę euforię, atmosferę domu Rodziców, która zdeterminowała moje późniejsze życiowe wybory.

Po ukończeniu podstawówki, prowincjonalnej szkółki w Smochowicach, czerwonej jak pierwszomajowy sztandar, w której nasza wychowawczyni uczestniczyła codziennie rano we Mszy Świętej w osiedlowym kościele i równocześnie pełniła w szkole „zaszczytną” funkcję sekretarza komórki POP PZPR, a pani dyrektor, której mąż w tymże kościółku złocił kielichy, w pierwszych tygodniach stanu wojennego zaprosiła do szkoły sowieckiego oficera, aby wytłumaczył dzieciom, jak należy myśleć – trafiłam do 8 LO. Nie będę dorabiać do tego faktu żadnej ideologii – po prostu równocześnie „robiłam” szkołę muzyczną, która znajdowała się w budynku obok. A jednak to nie muzyka znalazła się w sferze moich pierwszoplanowych zainteresowań...

Joanna Bentkowska - przyszła pani Frankiewicz

„Ósemka” w roku 1982 i latach następnych to czas cichych przerw, walki o krzyże, żywej działalności SKOS–ów, zwolnień nieprawomyślnych profesorów, aresztowań uczniów i częstych wizyt w szkole „smutnych panów”. Chyba w żadnej innej szkole duch oporu wobec komunistycznego reżimu nie był tak silny, jak tutaj. No a naprzeciwko – Kościół pw. Matki Boskiej Bolesnej. Każdy poznaniak chyba wie, jaką rolę odegrał on w latach osiemdziesiątych.

Chociaż 8 LO to podobno szkoła „kujonów”, wiedzieliśmy, że nie tylko nauka jest obecnie naszą powinnością. Było dla nas oczywiste, że mamy obowiązek przeciwstawić się temu, co się wokół nas dzieje. Tak oto młodzieńczy bunt skierował się w sposób naturalny przeciw komunie...

Jedni z nas angażowali się w mniejszym, inni w większym stopniu. Byli wśród nas drukarze, jednak niechęć części „dorosłego” podziemia do angażowania nastolatków do tego typu zadań sprawiała, że głównie zlecano nam zadania kolportażu. Tak poznałam m.in. Elę Rutę i Krzysia Cnotalskiego. Oprócz kolportażu tworzyliśmy też grupy samokształceniowe, no i oczywiście... chodziliśmy na „zadymy”.

Już po maturze przed jedną z nich Krzysiu Cnotalski podszedł do mnie na dziedzińcu przy Kościele MBB i powiedział: „Czekaj tu, za chwilę przyjdzie do ciebie taki człowiek–wieża, on będzie miał dla ciebie zadanie”. I faktycznie – przyszedł jakiś wielki, zarośnięty brodacz ze zniewalającym uśmiechem, w rozciągniętym swetrze i koszmarnych krótkich spodniach. Tak poznałam Macieja...

Zadaniem tym okazało się przewiezienie przez granicę do RFN materiałów Solidarności Walczącej dla przedstawicieli SW oraz przywóz od nich do kraju wydawnictw emigracyjnych, głównie z paryskiej „Kultury”. Nadawałam się do tego, gdyż jako świeżo upieczona studentka germanistyki wyjeżdżałam właśnie na zaproszenie zaprzyjaźnionej niemieckiej rodziny w celu praktycznego podszkolenia języka.

Po powrocie na dobre związałam się z Solidarnością Walczącą. Bardzo mi to odpowiadało, gdyż coraz bardziej denerwowała mnie ugodowa, ostrożna polityka części podziemia. SW to były moje poglądy, moje idee... Nie jakieś uczelniane, ostrożne NZS, bojące się własnego cienia, nie „Solidarność” ciągle nawijająca o konieczności reformy systemu... To SW głosząca wprost hasła niepodległościowe trafiała mi do przekonania.


"Człowiek z brodą"

Z „Człowiekiem z brodą” spotykałam się coraz częściej. A to na strajku o rejestrację NZS, a to na organizowanej przez SW manifestacji. Chyba miał do mnie coraz większe zaufanie i powierzał mi kolejne zadania. Z czasem głównie było to współredagowanie oraz przepisywanie „Biuletynu SW Oddział Poznań”. Śmiesznie wyglądały te nasze spotkania. Maciej, z natury bardzo małomówny człowiek, przywoził mi późnym wieczorem materiały, rzucał parę wskazówek, siedział dłuższą chwilę, milcząc, pochłaniał całą paczkę krówek, po czym znikał, mówiąc: „Jestem rano”. No i „na rano” miało być gotowe... Maszyna stukała nieraz przez całą noc... Rodzice udawali, że nie słyszą hałasu, a ja udawałam, że nie wiem, że słyszą... Dziś jestem im wdzięczna za to, że jak wielu moich kolegów, nie musiałam bardziej niż przed komuną konspirować przed nimi. Tata, na szczęście, nie musiał nigdy spełnić swojej groźby, że jak przyjdą z rewizją, stanie w drzwiach z siekierą i nie wpuści... A Mama przeczuwała chyba jeszcze coś więcej, o czym ja sama na razie nie miałam pojęcia...

Sytuacja powoli się zmieniała, komuna wyraźnie „odpuszczała”. Kornel Morawiecki wrócił do kraju, pamiętam, jakim przeżyciem było dla mnie poznanie tego niesamowitego człowieka, o którym tyle słyszałam. Z Maciejem zaczęliśmy się spotykać nie tylko „służbowo”. Chociaż nadal był małomówny i pożerał krówki tonami, a temat do rozmowy trzeba było wymyślać samemu. Myśl, że z tych spotkań może wyniknąć coś więcej, pojawiła się w czerwcu 1989 roku. Ale nadal było dużo do zrobienia: wybory kontraktowe, których SW nie zaakceptowała, nawołując do ich bojkotu, walka o likwidację cenzury i SB, potem tworzenie klubów „Wolni i Solidarni” i wreszcie Partii Wolności. Przez cały ten czas wydawaliśmy nadal biuletyn „Solidarność Walcząca Oddział Poznań”, który jednak przybierał coraz bardziej czytelne i nowoczesne kształty (m.in. dzięki wsparciu technicznemu redakcji pisma „Pogląd– i samego jego twórcy Edwarda Klimczaka z Berlina Zachodniego), no i oczywiście ukazywał się coraz bardziej otwarcie. W roku 1990 postanowiliśmy zalegalizować całkowicie jego wydawanie, rejestrując firmę Wydawnictwo WiS (skrót chyba dla wszystkich związanych z SW nader łatwy do rozszyfrowania, śmieszą mnie natomiast zawsze pytania postronnych osób, czy nazwa pisze się przez W, czy przez V, oraz czy są to skróty od imion). Wydawnictwo istniejące zresztą nieprzerwanie do dziś.

Dziś Maciej jest moim mężem. Pobraliśmy się w roku 1991. Mamy dwie wspaniałe córki Agnieszkę i Anię, które opowieści tatusia i mamusi o komunie, o walce z nią, o bezpiece i jej metodach słuchają jak opowieści z zaświatów, bez mała tak jak my opowieści naszych rodziców o II wojnie światowej. A jednak chyba są dumne z Taty, który w Poznaniu jest niemal legendą, który w tym mieście stworzył organizację tak doskonale zakonspirowaną, że nawet jego dziewczyna długo nie wiedziała, kim jest Stefan Bobrowski, a dla funkcjonariuszy SB jego brawurowe ucieczki były postrachem nie tylko w Poznaniu.

Ja również jestem dumna z mojego męża, chociaż bardzo rzadko mu to mówię. Z tego, że swoją młodość poświęcił bezkompromisowej walce z komuną, nie oglądając się na konsekwencje. Gdy inni zdawali egzaminy i kończyli studia, on po raz kolejny uciekał z internowania lub aresztu. Gdy inni robili kariery w biznesie lub zaczepiali się w partiach odnoszących sukces polityczny, on tworzył z Kornelem Morawieckim niszową i wielokrotnie wyśmiewaną nawet przez elity postsolidarnościowe Partię Wolności, organizował bezpłatne kolonie dla biednych dzieci, a w swoim wydawnictwie zamiast druków i książek przynoszących łatwy zysk wydawał niskonakładowe, ambitne książki oraz finansował aż do roku 2002 wydawanie biuletynu „Solidarność Walcząca”.

Czy to znaczy, że Maciej jest bez wad?

Nie przesadzajmy...

Ale to już temat na inną opowieść.

Joanna Frankiewicz (z domu Bentkowska)